|
...a bylo to 1968 roku... |
Wroclaw 19 marzec, 1979
Droga Basienko.
Twoje opowiadanie- podarunek imieninowy- zmusza mnie do ponownych refleksji. Odwija sie wstecz film przeszlosci, migoce w
tempie wirujacego smigla aby ponownie przezyc historie z chwil naszego wspolnego lotu. Przez 11 lat zylem w zludnej nadziei,
ze nie bylas w stanie ocenic wtedy niebezpieczenstwa nam grozacego. Mimo twego spokojnego zachowania, za ktore jestem ci
wdzieczny, przezylas jednak strach tak samo jak i ja przezylem. Takie sa bowiem prawa wiezi miedzy ludzmi ktorzy sie gleboko
kochaja. Przyjmij ponizsze opowiadanie jako wyznanie popelnionego bledu.
Twoj tato.
A BYLO TO 1968 ROKU
-Ile wazysz?
-23 kg- pada twoja odpowiedz.
W mysli przeliczam jakie beda skutki dodatkowego obciazenia. 23kg dodatkowej masy usadowionej 0.6m od srodka ciezkosci samolotu
spowoduje moment pochylajacy wynoszacy 14 kgm.
W Cirrusie aerodynamiczny srodek sily nosnej, w zakresie duzych katow natarcia, znajduje sie 0.1m za srodkiem ciezkosci, co
w przemnozeniu przez ciezar startowy daje moment pochylajacy 30kgm. Pamietam, ze na wykresie statecznosci podluznej usterzenie
wysokosci moze zrownowazyc nie wiecej niz 45kgm.
30+14=44kgm.
Za duzo.
Jedziemy a wstrone stojacego motoszybowca, ale w mysli kalkuluje nadal. To prawie na styku statecznosci podluznej. Zadnego
zapasu. 1kgm to tyle co nic. Start jest mozliwy, poniewaz ciag silnika powoduje dodatkowy moment usateczniajacy, ale z ladwaniem
moga byc powazne klopoty. Aby poleciec w miare bezpiecznie, nalezaloby na ogonie platowca dodac ciezarek 4-5 kg. Coraz wyrazniej
widze, ze pierwotny zamysl nagrodzenia dzieciecej cierpliwosci staje sie nierealny. Z zalem mysle, ze moja Basia nie zobaczy
kolorowego dywanu pol, naszych wstazek polnych drog, zywych krasnolodkow, ktore krzataja sie przy swoich malenkich domkach
i pozdrawiaja nas machaniem kolorowych chusteczek. Pozostaje tylko kolowanie. I to rozwazne, aby nie skapotowac. Wsiadlem
do kabiny i usadowilem ciebie na kolanach.
-Traz przypniemy sie pasami jak do lotu.
-O tak, dobrze.
-Przybliz sie jeszce do mnie tak abym mogl swobodnie manewrowac drazkiem sterowania.
-Glowke odchyl w prawo.
-To ulatwi obserwacje terenu po ktorym bedziemy kolowac.
Dzwignie hamulcow aerodynamicznych przesuwam w pozycje zamkniete, dzwignie gazu na rozruch.
-Gotowi! - melduje stojacemu przy smigle Michalowi.
-Jest kontakt?- pada rytualne pytanie Michala.
-Jest kontakt- odpowiadam jak odzew na haslo.
Michal energicznie zakreca smiglem.Silnik zaskakuje i przez chwile pracuje na niskich obrotach. Michal odchodzi w bok, dajac
reka znak do startu. Dodaje gazu. Cirrus rusza. Toczy sie w kierunku pobliskiego lasku znajdujacego sie na koncu polkilometrowej
laki. Ostatni rzut oka na stojacy w poblizu wstegowy wiatrowskaz. Poprawiam kierunek dokladnie pod wiatr bardziej z nawyku
niz z potrzeby. Przeciez i tak nie zamierzam startowac. Lekko odchylam drazek do przodu co powoduje, ze cichnie bebnienie
plozy ogonowej po ziemi. Cirrus po woli nabiera predkosci. Wskazowka predkosciomierza drgnela i wspiela sie z ponad najnizszej
cyfry 40 km/g. Platowiec przestal sie kolysac na boki.
Bezwladnosc skrzydel i troche predkosci powoduje, ze toczymy sie gladko.Ujmuje gazu, aby nie pozwolic Cirrusowi na nabranie
predkosci startowej. Wskazowka predkosciomierza zatrzymala sie na 50-ce. Wszysko w porzadku. Kolujemy zgodnie z planem. Troche
tylko przeszkadzaja twoje wlosy. Strumien zasmiglowy wpadajac za wiatrochron wichrzy czupryne, lupiac kosmykami wlosow twarz
i okulary. Dodatkowo, wzrok napotyka na inne przeszkody, od niezbyt przejrzystych szkiel gogli poprzez zmatowiala szybke wiatrochronu,
ktora przy nisko swiecacym sloncu daje szereg refeleksow i zalaman, az do kregu wirujacego smigla zminiejszajacego przejrzystosc
powietrza o dobre 20 %.
Obserwacja terenu jest utrudniona. Teren jest pelen dolkow i bruzd- typowe slady minionej wojny. Pomimo, ze obrzar znam prawie
na pamiec, gdyz setki razy tu startowalem i ladowalem, odczuwam niepewnosc.Teraz musze troche zakrecic w lewo, a potem juz
prosto az do poprzecznej drozki przecinajacej lake w poblizu lasku. Przed ta drozka zmniejsze predkosc i lagodnie zakrece
o 180 stopni. Ale do drozki jeszcze kawal, wiec toczymy sie gladko i przyjemnie.
-No jak Basidelko?- zapytalem kierujac wzrok na przytulona do piersi glowke.
Mam poczucie wielkiego zadowolenia. Nie! Nie zadowolenia a radosci. Wielkiej radoscu z tego ze moge podzielic sie z toba tym
co mam najlepsze, najprzyjemniejsze, najdrozsze.
Nie pamietam co mi wowczas odpowiedzialas, ale pamietam ze spogladajac przed siebie zauwazylem nagle, ze wprost przed nami
cos sterczy w trawie. Co u licha? Bruzda poprzeczna? A moze tylko kosmyk twoich wlosow na moich okularach? Lewa reke zdejmuje
z dzwigni gazu i odgarniam z twarzy rozwichrzone wlosy. To jednak nie zludzenie. To cos nie znika. Jestesmy blizej.
Widze teraz wyraznie: przykryty do polowy w trawie, lezy wykrzywiony, gdzie niegdzie odarty z kory, dlugi jak skrzydlo Cirrusa
konar.
Zle. Rozwale na nim smiglo i skapotujemy.
Spiety ostroga umysl wchodzi na obroty.
Nie zdaze wyhamowac, bo dzieli nas odleglosc zaledwie 20-30 metrow. Bezwladnosc samolotu nie pozwoli na zadne gwaltowne ani
hamowanie ani skrety. Jedyne co mozliwe to przeskoczyc przeszkode.
Czuje, ze los bierze nas w swoje objecia. Znam to uczucie. Nie pierwszy raz w zyciu czuje jak goracy prad przebiega wzdluz
kregoslupa i wyzwala zadzwiajaca jasnosc myslenia. Teraz wszystko dzieje sie jak w zwolnionym filmie. Lewa reka pchnela dzwignie
gazu do max., prawa odchylila drazek do przodu aby zmienijszyc opor powietrza skrzydel by jak najpredzej nabrac predkosci.
Teraz tylko w odpowiednim momencie musze sciagnac drazek do siebie. Sciagniecie musi byc energiczne, krotkie, tak by uzyskac
max. sily nosnej na skrzydlach. Ale ruch drazka nie moze byc za duzy by nie uderzyc ogonem o konar. Nie wolno tez zciagnac
za nim platowiec nie osiagnie predkosci startowej. Wlepiam wzrok w zblizajaca sie przeszkode. Czekam secunde, moze dwie na
odpowiedni moment. Jakiez te sekundy sa dlugie. Jak wiele w nich przemyslen. Dziwne jest to rozdwojenie toru myslowego.
10 metrow.
Zbizamy sie.
8, 7, 6 metrow...
Sciagam drazek i czekam w napieciu. Mysle o zwiekszonej o 23 kg masie startowej.
Sila woli i strachu pragnalbym zmniejszyc wlasny ciezar. Jaby rozumiejac nieme blaganie pilota, Cirrus dzwignal sie w gore
usilujac ratowac dwie , bezradne, przytulone do siebie istoty.
Konar mignal pod kabina.
Udalo sie!
Blysnela w swiadomosci mysl ulgi, ale jednoczesnie uslyszalem krotki trzask
jakby kamyk uderzyl w burte kadluba po czym caly platowiec zaczal drzec jak w febrze.
Najbardziej wibruje silnik. Przymykam gaz z zamiarem przyziemienia.
Cirrus jednak zdazyl juz nabrac predkosci i widze ze nie zmieszcze sie pomiedzy poprzeczna droga, nierownosciami terenu i
lasem. Alez sie wpakowalem w pulapke. Co robic?
Biore pod uwage dwa wyjscia:
siadac bez wzledu na zly teren liczac sie z prawdopodobienstwem rozbicia, albo dodac gazu i mimo drgan silnika przeleciec
nad lasem, i ladowac na odleglym polu. A jesli drganie spowoduje odpadniecie silnika? Moj Boze! czemu to musialo sie stac
teraz kiedy na moich kolanach siedzi moja kochana kruszynka. Bolesna rozpacz rozdziera czaszke. Wyobraznia podsuwa obrazy
od ktorych zatrzymuje sie serce. Cos skowycze w mozgu: Decyduj sie! Szybciej! Wybieraj, bo bedzie za pozno!
Niczym podpisujac wyrok smierci na wlasne dziecko, przesuwam dzwignie gazu. Silnik zwieksza obroty. Z ich wzrostem wzrasta
wibracja, jaby ktos przylozyl mlot pneumatyczny do kadluba. Drzy drazek sterowy, manetka gazu, dzwignia hamulcow, dygocze
tablica przyrzadow. Odciagi linkowe zamienily sie w grajace struny. Nie wytrzymuje i przymykam gaz. Boje sie, ze konstrukcja
nie wytrzyma tych drgan. Zbliza sie las. Jestesmy w polowie wysokosci drzew. Musze dodac gazu aby nie zawadzic o czubki roslych
sosen. Drgania nieublagalnie wzrastaja. Wytrzyma czy tez rozsypie sie w drobne kawalki? Jestem przerazony sytuacja.
Zaledwie poltora metra nad drzewami przymykam gaz usilujac ustalic najkorzystniejsza predkosc przy minimalnych obrotach silnika.
Zmagam sie w znalezieniu tego delikatnego balansu jak cyrkowiec chodzacy po linie.
Zdany jestem na wlasne wyczucie predkosci. Predkosciomierz jest w tej chwili bezwartosciowy. Jego wskazowka oscyluje w rytm
drgan w zakresie 1/4 skali. Podobnie zachowuja sie pozostale instrumenty pokladowe.
Zblizamy sie do konca lasu. Rosnie nadzieja na przetrwanie. Wypatruje miejsca do ladowania. Niestety, przed nami swiezo zaorane
pole. Watpie czy uda sie posadzic samolot bez kapotazu i potencjalnego pozaru. Wylacze zaplon. To zmniejszy niebezpieczenstwo
zapalenia. Zostawiajac w tyle ostatnie drzewa lasu, juz siegajac do wylacznika zaplonu, nagle.... podmuch dzwiga nas w gore.
To nawietrzna strona lasu dala znac o sobie. Zupelnie o tym zapomnialem! To nowa szansa. Cofam reke od wylacznika. Zmniejszam
obroty silnika. Pochylam samolot na prawe skrzydlo i dosc ostrym zakretem sadowie sie na niewidocznej fali nawietrznej lasu.
Mimo niskich obrotow silnika, wznosimy sie coraz wyzej. Ziemia powoli zapada sie w dol. Maleja drzewa lasu. Dziekuje Ci Boze!
Wiem, ze najgorsze juz za nami. Ustepuje strach i napiecie. Ta nowa sytuacja umozliwia nabrania wysokosci aby bezpiecznie
wykonac pol kregu i podejsc do ladowania prosto pod wiatr.
W pierwszym porywie radosci chce krzyknac: Basiu! jestesmy uratowani!.
Hamuje poryw. Przeciez to ja sie balem, a nie ty. Mnie dlawila rozpacz a nie ciebie. Ty bylas spokojna jakbys sobie nie zdawala
sprawy z tego co nam grozilo.
-Jak tam zyjesz?- wykrzyknalem wesolo.
-Gdzie jestesmy?- pytasz. Co to tam w dole?
-Po prawej to nasze lotnisko, te biedronki to nasze samochody. Zaraz ladujemy-odpowiadam.
Zakrecam, wchodze na prosta do ladowania. Ostatnia trudnosc. Czy wystarczy steru wysokosci przy ladowaniu?
-Przytul sie mocno do mnie. Jak najmocniej- powiedzialem wowczas do ciebie, zblizamy sie do ziemi.
Zciagam drazek do oporu az oparl sie na twoich zebrach.
Cirrus leci tuz na ziemia i z uporem utrzymuje pozycje startowa z wysoko uniesionym ogonem.
-Boli? Musisz wytrzymac- powiedzialem dociskajac mocniej drazek.
Kola dodtknely trawy.
Przez chwile Cirrus jaby wahal sie co ma zrobic z uniesionym ogonem. Moze pod wplywem praw fizyki, czy tez z nawyku opuscil
ogon w dol, tracil ploza o ziemie, potoczyl sie jeszcze kilkadziesiat metrow i stanal.
Wysiedlismy z kabiny. Ukradkiem spojzalem na smiglo. Na koncowce lopaty wyszczerbienie wielkosci pudelka zapalek ujawnialo
techniczna przyczyne krytycznych wibracji.
|